1 października 2014

siedemdziesiąt

Walizka leżała od tygodnia w moim pokoju. Dopiero kilka godzin przed podróżą zaczęła się napełniać. Pranie, prasowanie, ostatnie rzeczy i zamki się zasuwają. 
Wyjechaliśmy wcześniej żeby się nie spóźnić. W czasie jazdy ogarnęło mnie przeczucie, że czegoś zapomniałyśmy. Analizuję wszystkie rzeczy, które miałyśmy wziąć. Będąc w połowie drogi krzyczę: "Paszport!" Momentalnie zawróciłyśmy. Zabieramy nasze dowody tożsamości i rozpoczynamy naszą naszą podróż od nowa. Deszcz nie pozwolił nam zbytnio nadrobić stracony czas. Mimo wszystko dotarłyśmy w wyznaczone miejsce. Było tam ciemno, pusto, nie było nikogo. Spóźniłyśmy się? Po kilku minutach nadjechał duży, biały autokar obklejony po bokach reklamami. Korek aut jechał za nim. Zdąrzyłyśmy. Odetchnęłyśmy z ulgą. A jak się potem okazało byłyśmy jeszcze przed czasem. 
Walizki, torby, plecaki, instrumenty, obrazy i wszystkie inne zbędne bagaże znalazły się pod nami. Ludzi coraz więcej przybywało. Wolne miejsca znalazły swoich siedzących. 
Trwało ostatnie sprawdzenie czy wszyscy mają ważne dokumenty potwierdzające ich tożsamość. Niestety kilka osób musiało nas opuścić przez nie dopatrzenie daty ważności swoich paszportów, dowodów osobistych.W końcu, gdy wszystko zostało sprawdzone, zabrane, przeliczone... Ruszyliśmy.

Za parę minut był piątek. Rozmowy, gry, kawały, śpiew to wszystko odbywało się do późnej nocy. Po kilku dwóch godzinach wszyscy, za wyjątkiem kierowcy, zapadli  niewygodny sen. Budząc się co chwilę i próbując znaleźć jakąś wygodną pozycje oglądałam co się dzieje za oknem. Ciemno, pusto. Tylko parę samochodów znalazło się na jezdni wokół nas. 
Wkrótce wszystko zaczynało budzić się do życia. Nastąpił piękny świt, pierwszy postój po nocy, pierwsze rozmowy, szelesty folią z kanapek. 
Przed popołudniem dotarliśmy na miejsce. Zmęczeni po przydzieleniu pokoi musieliśmy jechać do parku liniowego. Tam miało się odbyć spotkanie integracyjne, ale nie wyszło za specjalnie. Pogoda się zepsuła, zaczął padać deszcz. 
Nasz autokar nie przyjechał i zostaliśmy przydzieleni do Izraelitów. Wszyscy się nie zmieściliśmy, dlatego większość siedziała w wąskim przejściu pomiędzy fotelami. 
Małe, ciemne twarze mówiły tak szybko, że nie szło ich zrozumieć. Próbowaliśmy się z nimi porozumieć, lecz bez skutki. Jeden potrafił mówić po angielsku, ale nie za wiele. 

Koniec dnia zakończył się zwabieniem wszystkich - Niemców, Polaków, Izraelitów, Rumunów - do wielkiej sali z parkietem i próbowania nas zintegrować, po przez grę, zabawę. Po ciężkich próbach, widząc że nikt tego nie rozumie zrezygnowali. Włączyli muzykę, odbyła się dyskoteka. Większość ludzi się oddaliła. Na parkiecie została polska grupa oraz trochę rumunów. Ciała uginały się w rytm melodii.
Jako, że nikt nie jadł kolacji postanowili zamówić pizze. Na początku wierzyłam, że ją dostaniemy, ale później już w to zwątpiłam. Pomyślałam, że to forma przekupstwa nas, żebyśmy zostali na parkiecie. Dlatego udałam się do pokoju się rozpakować i wykąpać. 
Gdy tylko wyszłam z pod prysznica z wielkim turbanem na głowie do pokoju wparowały moje współlokatorki jedząc ostatnie kęsy pizzy. Załamana, że dla mnie nic nie zostało poszłam spać.


 



6 komentarzy:

  1. Ale świetny park linowy, a dokąd wycieczka, bo jakoś nie doczytałam tego?

    OdpowiedzUsuń
  2. Park linowy i strzelanie, musiało być fajnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wycieczka wygląda na świetna, aczkolwiek z brataniem się różnie to bywa, wszytko zależy od nastawienia ludzi..
    xoxo
    http://pandamone.blogspot.com/2014/10/blue-jasmine.html
    https://www.facebook.com/Pandamone

    OdpowiedzUsuń
  4. Miejsce śliczne :) http://fashiondaysevelyne.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. No ba, najważniejszych rzeczy zawsze się zapomina ^^
    Też bym sobie postrzelała :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz za komentarz. Jeśli podoba ci się blog to go zaobserwuj.
Dziękuję ♥