20 października 2014

siedemdziesiąt trzy

Próbowałam usnąć, ale bez skutku. Nie można spać, gdy człowiek pełen jest uczuć, których nie da się wypowiedzieć słowami.

Przez przypadek przegram życie. Ja już je przegrałam, czuję to. Nawet gdy będę jeszcze długo żyła, to zawsze będę przegrana. Bo jestem nieuleczalnie chora, sama na siebie. Szczerze to obojętne mi to czy będę żyć czy nie, czy jutro się obudzę czy nie, czy mnie pierdolnie samochód czy nie.




3 października 2014

siedemdziesiąt dwa

            Podróż do Holandii autokarem bardzo się ciągła pomimo, że całą podróż przespałam budząc się co jakiś czas i znów zasypiając. Ocknęłam się, kiedy przejeżdżaliśmy granicę. Momentalnie zmienił się krajobraz. Białe linie na drogach były bardzo widoczne, jakby dopiero co je narysowano. Słupy na których mieściły się światła świetle zostały pomalowane w biało-czarne pasy. Jadąc miałam wrażenie, że poruszamy się po przeciwnym pasie. Domki umieszczone przy drodze były najrozmaitszych kolorów, ale wszystkie zostały zbudowane na jeden model. Okna nie posiadały firanek, ponieważ cenią sobie wolność i swobodę, i raczej większość z nich nie lubi tego typu ozdób.
Domy umieszczone jedno przy drugim sprawiały wrażenie, że wszyscy mieszkańcy żyją tam w zgodzie i spokoju.
Drzewa, krzewy, ogrody, które rozciągały się wzdłuż drogi były bardzo zadbane. Jakby ogrodnicy przychodzili codziennie je pielęgnować.
           
Obudziwszy się po raz kolejny wiedziałam, że już dotarliśmy na miejsce. To co zobaczyłam wysiadając z autokaru wprawiło mnie w osłupienie. Moje oczy ujrzały setki, tysiące aut na wielkim parkingu. Próbowałam dostrzec coś dalej, po za nim, ale niestety on nie miał końca.
Zostaliśmy wyposażeni w różnego typu informacje, ulotki, rabaty itp. Następnie wszyscy się rozeszli tworząc małe grupki osób.
Widząc przed sobą wielką bramę nie wiedziałam co tam się znajduje. Przekroczyłam ją. Ujrzałam wiele sklepów z: ubraniami, butami, biżuterią. Znajdowałam się w centrum handlowym.
Chodząc alejkami wyłożonymi szarą kostką brukową starałam się nie wpadać na ludzi idących wokół mnie. Przechodziłam przez najdroższe sklepy: Gucci, Marc O’Polo, Timberland, Prada, Burberry oraz wiele innych. Czasem wchodziłam do kilku z nich mając nadzieję, że jednak pieniądze jakie posiadam wystarczą mi na mały upominek. Niestety nic nie znalazłam.
Krążąc dookoła tymi samymi uliczkami szukałam wyjścia. Przez chwilę czułam się jak w gettcie. Odgrodzona od świata wielkim murem, zawsze w tym samym miejscu, z tymi samymi osobami.
Mijając tysiące aut różnych mark znalazłam się przy rzece, a zaraz potem dotarłam na rynek. Zrobiłam kilka zdjęć, aby uchwycić te wspaniałe miejsce, w którym się znalazłam. Wróciłam nad wodę. Rozsiadłam się. Pochłonięta wpatrywaniem się w codzienność innych osób ledwo się zorientowałam, że muszę się zbierać. 

Wracając do kwatery żałowałam, że tak mało zwiedziłam. Pomyślałam sobie, że spróbuję kiedyś sama tam przyjechać.



2 października 2014

siedemdziesiąt jeden

 Obudził mnie odór alkoholu jaki roznosił się po pokoju. Był tak intensywny, że miałam wrażenie, że wszystko dookoła zostało nim oblane. Gdy otworzyłam oczy w ciemnym pokoju ujrzałam zarys kształtu butelek po wódce, piwie, whisky. Były one porozrzucane po całym pomieszczeniu. Nie przepadam za mocnym alkoholem i nie potrafię go dużo wypić. Pomimo tego, że pili w tym pomieszczeniu to ja niczego nie pamiętam, za bardzo byłam zmęczona.
Po spędzeniu kilka minut w łóżku i spróbowania wyobrażenia sobie jak to wygląda w świetle dziennym postanowiłam wstać. Nie chciałam wszystkich budzić, dlatego delikatnie udałam się do okna. Zasłona została odsłonięta, ale żadne oślepiające światło nie rozproszyło się po pokoju, ponieważ na dworze nadal była północ, aczkolwiek zbliżał się powolutku ranek i czas, kiedy to słońce wstaje. 
Starając się bezgłośnie jak to tylko możliwe przy zbieraniu szkła ukryć te butelki i trochę posprzątać w pokoju papierki po jedzeniu oraz kubki po sokach i trunkach. 

 Trzymając w rękach białą, nie domytą, tacę czekałam w kolejce po śniadanie. Wyglądało to jak w amerykańskich serialach, gdzie je się na stołówce, a posiłek się dostaje podchodząc do kucharek, które stały za ladą obłożoną różnymi bułkami, serami od goudy po jakieś francuskie, wędlinami, marmoladami oraz kilkunastoma rodzajami płatków do mleka. To one podawały nam to widoczne jedzenie na tace.
Stołówka mieściła się w dużym pomieszczeniu z oknami na całe ściany. Stoliki mieściły sześć osób. Usiadłam sobie z przybyłą częścią moich współlokatorów. Nie było nic po nich poznać, że nocny sen im coś zagłuszyło.
Spóźnieni obywatele nie ogarniali za bardzo rzeczywistości. Przyszli nie umyci, w dresach założonych tył do przodu. Znalazł się nawet taki, co przyszedł w skarpetkach, bo nie wie gdzie są jego buty. Niektórzy wyglądali w opłakanym stanie, jednak część ludzi potrafiła się bawić z umiarem, bo wyglądała normalnie.

 Przed południem pojechaliśmy autokarem do miasta. Grupa niemiecka miała nas oprowadzać po mieście. Skończyło się na tym, że każdy poszedł w swoją stronę.
Zebrani z powrotem w jednym miejscu udaliśmy się do wielkiego budynku. Została nam przydzielona garderoba, gdzie przygotowywaliśmy się do występu.
Ostatnie próby, dostrajanie instrumentów i rozpoczyna się koncert instrumentalny. Wielka sala operowa została zapełniona przez widzów. Część osób, która u nas nie występowała, również zasiadła miejsca na widowni.
Oklaski nie miały końca. Wszyscy się dobrze bawili.

 W podróży do hostelu nadal wszyscy śpiewali i grali.

<-- Plątanina słów, późno, kilka kieliszków - to wszystko sprawia, że nie wiem co piszę i jak piszę. Przepraszam za nie ład.

1 października 2014

siedemdziesiąt

Walizka leżała od tygodnia w moim pokoju. Dopiero kilka godzin przed podróżą zaczęła się napełniać. Pranie, prasowanie, ostatnie rzeczy i zamki się zasuwają. 
Wyjechaliśmy wcześniej żeby się nie spóźnić. W czasie jazdy ogarnęło mnie przeczucie, że czegoś zapomniałyśmy. Analizuję wszystkie rzeczy, które miałyśmy wziąć. Będąc w połowie drogi krzyczę: "Paszport!" Momentalnie zawróciłyśmy. Zabieramy nasze dowody tożsamości i rozpoczynamy naszą naszą podróż od nowa. Deszcz nie pozwolił nam zbytnio nadrobić stracony czas. Mimo wszystko dotarłyśmy w wyznaczone miejsce. Było tam ciemno, pusto, nie było nikogo. Spóźniłyśmy się? Po kilku minutach nadjechał duży, biały autokar obklejony po bokach reklamami. Korek aut jechał za nim. Zdąrzyłyśmy. Odetchnęłyśmy z ulgą. A jak się potem okazało byłyśmy jeszcze przed czasem. 
Walizki, torby, plecaki, instrumenty, obrazy i wszystkie inne zbędne bagaże znalazły się pod nami. Ludzi coraz więcej przybywało. Wolne miejsca znalazły swoich siedzących. 
Trwało ostatnie sprawdzenie czy wszyscy mają ważne dokumenty potwierdzające ich tożsamość. Niestety kilka osób musiało nas opuścić przez nie dopatrzenie daty ważności swoich paszportów, dowodów osobistych.W końcu, gdy wszystko zostało sprawdzone, zabrane, przeliczone... Ruszyliśmy.

Za parę minut był piątek. Rozmowy, gry, kawały, śpiew to wszystko odbywało się do późnej nocy. Po kilku dwóch godzinach wszyscy, za wyjątkiem kierowcy, zapadli  niewygodny sen. Budząc się co chwilę i próbując znaleźć jakąś wygodną pozycje oglądałam co się dzieje za oknem. Ciemno, pusto. Tylko parę samochodów znalazło się na jezdni wokół nas. 
Wkrótce wszystko zaczynało budzić się do życia. Nastąpił piękny świt, pierwszy postój po nocy, pierwsze rozmowy, szelesty folią z kanapek. 
Przed popołudniem dotarliśmy na miejsce. Zmęczeni po przydzieleniu pokoi musieliśmy jechać do parku liniowego. Tam miało się odbyć spotkanie integracyjne, ale nie wyszło za specjalnie. Pogoda się zepsuła, zaczął padać deszcz. 
Nasz autokar nie przyjechał i zostaliśmy przydzieleni do Izraelitów. Wszyscy się nie zmieściliśmy, dlatego większość siedziała w wąskim przejściu pomiędzy fotelami. 
Małe, ciemne twarze mówiły tak szybko, że nie szło ich zrozumieć. Próbowaliśmy się z nimi porozumieć, lecz bez skutki. Jeden potrafił mówić po angielsku, ale nie za wiele. 

Koniec dnia zakończył się zwabieniem wszystkich - Niemców, Polaków, Izraelitów, Rumunów - do wielkiej sali z parkietem i próbowania nas zintegrować, po przez grę, zabawę. Po ciężkich próbach, widząc że nikt tego nie rozumie zrezygnowali. Włączyli muzykę, odbyła się dyskoteka. Większość ludzi się oddaliła. Na parkiecie została polska grupa oraz trochę rumunów. Ciała uginały się w rytm melodii.
Jako, że nikt nie jadł kolacji postanowili zamówić pizze. Na początku wierzyłam, że ją dostaniemy, ale później już w to zwątpiłam. Pomyślałam, że to forma przekupstwa nas, żebyśmy zostali na parkiecie. Dlatego udałam się do pokoju się rozpakować i wykąpać. 
Gdy tylko wyszłam z pod prysznica z wielkim turbanem na głowie do pokoju wparowały moje współlokatorki jedząc ostatnie kęsy pizzy. Załamana, że dla mnie nic nie zostało poszłam spać.